wtorek, 15 lipca 2014

                                                                    Rozdział 20
 Zmierzała pospiesznym krokiem w stronę łazienki. Wiedziała, że jeśli w ciągu minuty się tam nie znajdzie, jej sukienka i reputacja będą miały kłopoty. Duże kłopoty. Tak. Zobaczyła drzwi szkolnej toalety. Jeszcze sekunda. I już jest. Wchodzi, zamyka drzwi na klucz. Szybko klęka nad klozetem. Udało się jej nie ubrudzić deski, jednak zwymiotowała sobie na pasmo włosów.
 - Cholera. 
To było jedyne co była w stanie z siebie wyrzucić. Wstaje, podchodzi do umywalki. Płucze usta, oblewa wodą wspomniany fragment włosów. Podnosi wzrok i patrzy w lustro. Wygląda okropnie. Jest blada, ma ogromne wory pod oczami, a na czole zrobił się jej widoczny pryszcz. Próbuje go wycisnąć, ale na próżno. Wygląda jeszcze obrzydliwiej. Nie zastanawia się jednak nad tym. Nie obchodzi ją to. 
 "Mogło być gorzej".
 Siada na podłodze. Chowa twarz w dłoniach.
 "Chyba nie walnę mu prosto z mostu, że zostanie ojcem"
. Czuje, że kapie jej z nosa, a przez oczy widzi jak przez szklanki.
 ' Co robić? Nie oszukujmy się, on ją kocha".
 Nieporadna. Zresztą, jak można inaczej nazwać tak młodą osobę w ciąży? Zwłaszcza, że ojcem jest jej przyjaciel. Albo jak ON to mówi: eksprzyjaciel.

                                                                       ***
 "Wychodź. Wychodź chłopie, bo nie dasz rady".
 Opuszczał budynek ściskając nerwowo kluczyki od swojego samochodu. Nie rozumiał po co miał zostać na balu. Nikt go zresztą nie zmuszał. I bardzo dobrze, bo nikt nie rozumiał. Czemu on się tak przywiązał? Do cholery, dlaczego? Wszystkie jego wspomnienia to była ONA. Czuł się, jakby wszystko co było dla niego najprzyjemniejsze w życiu, było zapisane w jednym zeszycie, który został podarty na małe kawałki, a resztki wrzucono do kibla i spuszczono do śmierdzących ścieków.  Zatrzymał się. Trzęsącą ręką otworzył drzwi do samochodu. Wsiadł. I odetchnął. Odetchnął z ulgą. Po jego czerwonych policzkach spływały łzy. Czemu go zostawiła?

 Nie.
 Nie.
 Nie.
 Nie. 
 Nie. 
To była jego wina. Maximilliano Ponte nawalił.
 Był na siebie wściekły. I na Camilę. Co ona sobie myślała? Że może się do niego przystawiać kiedy jej się żywnie podoba? Kompletnie się pogubił. A to wszystko przez... miłość. Dlaczego wszyscy uważają, że miłość jest taka piękna, cudowna i trwała na wieki? Jedna wielka bujda. Tylko idiota mógł coś takiego wymyślić. A on jeszcze głupi w to wierzył. Phi! 


 Taaa. Był idiotą. 
                                                                             *** 
- Natalia! Natalia!-dziewczyna przebijała się przez tłum. 
"Gdzie ona jest?"
 Wreszcie ją dopadła. Rozmawiała jak gdyby nigdy nic z Cristianem i Federico. Pili sobie sok i zaśmiewali się w najlepsze.
 - Naty!-krzykneła wręcz Ludmiła-chodź ze mną. Szybko!-ponagliła i zaczęła ciągnąć ją za rękę. 
- Uspokój się-usłyszała głos-co się dzieje Lu?
 - Jakby Ci to powiedzieć...-blondynka spojrzała na swoje czarne szpilki. - Mów Ferro-powiedziała rozkazującym i chłodnym tonem Natalia-mów.
 - Jasne-popatrzyła na przyjaciela swojej kumpeli i zawahała się. Jej policzki oblał rumieniec. Po chwili jednak odpowiedziała drżącym głosem-ale na ucho. 
- Nie Ci będzie -powiedział Naty-ale szybko. 
- Dobra. Już mówię.
 Twarz Navarro zmieniała się stopniowo. Gdy jej najlepsza przyjaciółka skończyła jej z dramatycznym wyrazem twarzy szeptać jakąś "superważnąwiadomość" Natalia siedziała z oniemiałą twarzą. Do chłopaka dopiero po chwili dotarło polecenie "Idziemy Cris".
                                                                                *** 
Spoglądał na dziewczynę ze zdziwieniem. Blondynka załamana stanem Maxiego, masowała skronie i wpatrywała się otępiało w podłogę. Wiedział, że była zrozpaczona, ale czuł, że Ludmiła coś przed dnim ukrywa. Ale co? Czasami zachowywała się dziwnie. Ufał jej, jednak nie tak jak powinien. Coś mu mówiło, że powiniem być bardziej uważny. Ona potrzebowała prawdziwego zaufania. A chciał jej dać to uczucie. Była dla niego ważna.
 
                                                                            *** 
Co czuła w tym momencie? Siedząc i gapiąc się na swojego byłego chłopaka, czuła wściekłość. Była po prostu wściekła. Zepsuł jej wieczór, dobrą zabawę. Dlaczego? Bo cierpiał.
 "Smarkaty egoista". 
Schyliła głowę. Była cała czerwona, ale nie chciała płakać. Nie, nie przez niego. Zacisnęła zęby. 
"Dasz radę".
 Czuła się jak idiotka. Tak bardzo ją zranił. Zdradził ją, ale to on w środku nocy nachlał się wódki znalezionej w samochodzie, a przed tym, pociął ręce scyzorykiem. I to on miał gorzej.
 "A najgorsze jest to, że ja nadal go tak bardzo kocham".
 "Jak mogę być tak głupia?"
 Wpatrywała się w jego twarz i przejeżdżała dłońmi po włosach Maxiego. Jego loki wchodziły jej między palce. Tak, miał loki, tak samo jak ona. Czy to było ważne? Nie. Tak naprawdę nie, tylko że nawet gdy rano czesała włosy to o nim myślała. Brrrrr, czemu nie mogła o nim zapomnieć, chociażby na chwilę?
 "Bo jest dla mnie ważny. BINGO!"
 Każda, nawet najdrobniejsza rzecz, kojarzyło jej się z NIM. Zaczęła się modlić. Jej wyjście. Jedyne wyjście od problemów. Pierwsza dziesiątka, druga... zmówiła cały różaniec. 
 "Boże, pomóż mi. Zabierz ode mnie mój kielich goryczy. Jednak jeśli mam go wypić zrobię to".
 Podobne słowa wypowiedział Jezus w Ogrodzie Oliwnym przed Swoją śmiercią. Czy to miało jakieś powiązanie? Tak, miało. Obydwoje-Natalia i Jezus-tak bardzo się wtedy bali.
                                                                                 *** 
- Camila! Camila! Obudź się! Słyszysz mnie? Nie udawaj głuchej i nie rób ze mnie idioty!
 - Czego ty znowu chcesz Diego?-spytała, przecierając oczy.
 - Czemu zamknęłaś się w tej cholernej łazience? Gdybym Cię nie otworzył, to by było słabo! 
- Możesz przestać marudzić? Przez tą ciąże, rzygałam tu chyba z dwie godziny. I myślisz, że było przyjemnie? Nie, nie było. Przymknij się! 
- Debilu! Jesteś w ciąży?! Camila, czy ty wiesz, że będziesz musiała mu to wszystko powiedzieć! I jak on to przyjmie? No jak?
 - Co się martwisz? Nie wściekaj się Diego. Jakoś przyjmie co nie? 
- Oj, widzę, że pani Camila tryska nieuzasadnionym optymizmem. Ale zaraz Cię zgaszę nie martw się. A więc, słyszałaś może karetkę przejeżdżającą w pobliżu?
 - Przecież zemdlałam głupku. Jak mogłam to usłyszeć? 
- Pardon, Camilo, pardon. Oj moja kochana przyjaciółko, wiesz, że nie chciałem Cię urazić laleczko. Pamiętasz jak tak do Ciebie mówiłem?-powiedział piskliwym głosikiem po czym klepnął delikatnie palcem w jej nos.
 - Spadaj Diego-powiedziała naburmuszona-nie jestem już małą dziewczynką. Umiem rozwiązywać problemy.
 - Ha ha ha. Może masz trochę racji, bo taka mała to ty już nie jesteś. Ale problemów rozwiązywać to ty nie umiesz w ogóle.
 - Dobra, posłuchaj. Masz mi coś ważnego do powiedzenia, czy przyszedłeś tu na pogaduchy?-powiedziala  wkurzona.
 - Bez nerwów, laleczko-powiedział z dokuczliwością w głosie-mam wiadomość. I dotyczy Twojego kochasia.
 - Zamieniam się w słuch.
 - A więc chodź. - Gdzie idziemy?! 
- Opowiem Ci wszystko w samochodzie.
 Camila nie zdążyła nawet zaprotestować, bo Diego wziął ją na ręce i wybiegł z budynku.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
jenyyyyy, przepraszam kochani...
wakacje na mnie dobrze nie dzialaja.
i jeszcze klawiatura u mnie lezy. rozdzial-do bani.
wyyyyyyybaaaaaczcieeeeeee
kocham was. nie komentowalam, bo bez neta. wiadomo.
postaram sie o jak najlepszy nastepny rozdzial
hahahahahhaahhahahaa
marzenie.
przeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeepraszam